
Pustka vs Fale
Święta minęły dziwnie.
Pojawiły się osoby z przeszłości i pozwoliły zrozumieć teraźniejszość. Było trochę rozmów i to co najważniejsze – zostawienie pewnego etapu za sobą.
W drugi dzień Świąt obudziłam się pusta. Nie czułam nic. Nie chciałam niczego. Mogłabym spędzić namiętną noc z Dorocińskim a nie czułabym nic – sorry Marcin.
Nie czuję nic.
Jestem w dziwnej próżni i nawet nocne podjadanie piernika mnie nie kręci.
Pojechałam do Pyskowic. Stąpałam kocimi łbami, wdychałam zapach dymu i deszczu. Słuchałam muzyki, która jest ważna.
I nic nie czułam.
Ktoś mi powiedział, że jestem piękna.
I nic nie czułam.
Pomyślałam o nowych rysunkach.
I nic nie czułam.
Znalazłam perełki w second handzie.
I nic nie czułam.
Słuchałam Kate Bush.
I nic nie czułam.
Pomyślałam o Nim.
I nic nie czułam.
Założyłam najładniejszą sukienkę.
I nic nie czułam.
Nic nie czuję.
A potem przychodzą fale i płaczę nad pierogami.
Dać komuś całego siebie.
Czuć się ważnym i kochanym.
Jeść przy wspólnym stole.
Robić sobie herbatę.
A potem tego nie ma. I już.
I zostajesz sam w dżungli.
I uczysz się siebie na nowo. Bo tak trzeba. I nowe buty, seksowna bielizna, szminka i wino z koleżankami nie wypełnią niczego.
Pustka jest podstępna bo paradoksalnie wypełnia wszystko mrokiem.
L.

